N: Nie jestem moją matką Hoody ani moim ojcem ani nikim z mojej rozdziny...wiesz miałam cię wysłać do piekła byś się pojawił z Cerberem ale nie mam na to siły...nie mam też siły do twoich głupich pomysłów*wychodzi z pokoju zakłada buty bluzę i bez słowa wychodzi z mieszkania*
b:no kurwa do chuja pana cholernego... *ubiera buty i wychodzi za nią* h:co się właśnie stało...?
N: Hoody? *mówi za spokojnie co nie wróży nic dobrego* jakieś ostanie życzenie?
h:pragnę tylko ostrzec że jeśli mnie zabijesz to ten mały dzidzis w łonie twojej przyjaciółki nie będzie miał ojca... a i proszę nie zabijaj! Bell powiedz jej coś... b:*do Nati* ...coś...
N: Łyżkę masz w lodach...no ale masz
M: Skarbie proszę...one są piękne
b:*nic nie słucha* *wkłada łyżeczkę do soku tak samo jak palec. zamarza sok* yeeey! *podaje Nati* podgrzejesz ścianki? *słodkie oczka* h:Beeell.. b:SZA!